Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jacek Pałkiewicz: "Powiedzmy to twardo. W Polsce jest dokąd pojechać"

Anita Czupryn
Anita Czupryn
Fot. Bartek Syta
Mam podwójne, polskie i włoskie obywatelstwo. Jedną nogą mieszkam w Polsce, drugą – we Włoszech. Na włoskim rynku, na którym notabene jestem doceniany i rozpoznawalny na ulicy, czuję się dumnym Polakiem. Ale moja dusza jest rozpołowiona – połowa należy do Włoch, druga połowa jest polska. Sumienie mam czyste - czuję się usprawiedliwiony, żyjąc z podwójną duszą, ponieważ to usprawiedliwienie zapewnia mi dziś zjednoczona Europa

W tym roku chyba urlop spędzi Pan w kraju?

Słowo „urlop” obco brzmi w moim uchu; sam nigdy tego słowa nie używałem, bo w moim życiu do tej pory urlopów nie było, tak jak nie było i nie ma emerytury. Moja głowa nieustannie jest czymś zaangażowana; wciąż coś robię i na czymś jestem skupiony. Aktualnie na tegorocznej akcji społecznej, która, akurat tak się składa, właśnie z urlopem ma sporo wspólnego.

Nie bez powodu o to pytam, bo wiem, że rozpoczęła się ogólnopolska kampania społeczna #urlopwkraju, której został Pan ambasadorem. Co mnie w ogóle nie dziwi, no bo kto, jeśli nie Pan, najbardziej znany polski podróżnik.

Dostałem tę zaszczytną propozycję prawdopodobnie dlatego, że często mówię o tym, jak wiele jest w Polsce zakątków, do których warto pojechać na wakacje. Dzięki moim podróżom zobaczyłem mnóstwo dzieł natury i historycznych monumentów, które wywołują zdumienie i zachwyt, ale gdzie tylko mogę, zawsze powtarzam, że Polska może być dumna z tych skarbów, które posiada, z tych wspaniałych, różnorodnych turystycznych szlaków. Niestety, nie zawsze to, co mamy, potrafimy wykorzystać w pełni. Jak pani wie, nie jestem dyplomatą i nie mam powodów używać gładkich dyplomatycznych słów, ale muszę przyznać, że w ostatnich latach w naszym kraju turystyka osiągnęła naprawdę wysoki poziom. Mam tu na myśli zarówno infrastrukturę, która jest dużo lepsza, niż ją pamiętałem sprzed lat, jak i fakt, że znaleźć można mnóstwo dodatkowych atrakcji w tych miejscach, które są godne uwagi. Doprawdy lokalne środowiska robią mnóstwo, aby się wyróżnić. A to sprawia, że dziś w kraju mamy naprawdę sporo takich miejsc, które zadowolą najróżniejsze gusta, spełnią oczekiwania i sprostają indywidualnym zainteresowaniom. W sytuacji, w jakiej dzisiaj jesteśmy – bo przecież nikt pandemii nie odwołał – kiedy z wyjazdami jest trudno i ta trudność może się przeciągnąć w czasie, warto skoncentrować się na tym, co mamy niejako pod samym nosem.

Widział Pan niemal cały świat. Najpiękniejsze miejsca i takie zakątki, które dla przeciętnych turystów są niedostępne. Nawet nie jestem sobie w stanie wyobrazić, co się czuje wędrując po lodowatej Syberii czy szukając źródeł Amazonki. Jakby tego było mało – we Włoszech cieszy się Pan ogromną sympatią i popularnością. Włoszką jest Pana piękna żona, pani Linda, we Włoszech macie Państwo dom. Z kolei Państwa synowie mieszkają w Szanghaju. Dlaczego taki obywatel świata jak Pan, który mógłby mieszkać wszędzie, wybiera Polskę?

Mam podwójne, polskie i włoskie obywatelstwo. Jedną nogą mieszkam w Polsce, drugą – we Włoszech. Na włoskim rynku, na którym notabene jestem doceniany i rozpoznawalny na ulicy, czuję się dumnym Polakiem. Ale moja dusza jest rozpołowiona – połowa należy do Włoch, druga połowa jest polska. Sumienie mam czyste - czuję się usprawiedliwiony, żyjąc z podwójną duszą, ponieważ to usprawiedliwienie zapewnia mi dziś zjednoczona Europa – mogę bez żadnych kompleksów czuć się Europejczykiem. I czuję się nim w stu procentach, do tego stopnia, że nawet gdy były okazje, abym zamieszkał w innym miejscu na świecie, to nigdy się na to nie zdecydowałem, dlatego że to Europa jest moim domem. Często to podkreślam: jestem Europejczykiem, ale nie zapominam o korzeniach, o patriotyzmie. Jestem Europejczykiem z nadwiślańskimi korzeniami. Nawet jeśli ta Europa to nie jest idealny model, jakiego mógłbym sobie życzyć, patrząc na to, co w tej chwili w naszej Europie dzieje. Na to, jak spada jej znaczenie, co grozi kompletnym rozbiciem i anihilacją.

Jak w Polsce czuje się Pani Linda, pańska żona? Co jej się u nas najbardziej podoba?

Moja żona czuje się tu wyjątkowo dobrze; odpowiada jej polska atmosfera, ciepło i serdeczność Polaków, również klimat, który ostatnimi laty aż tak strasznie nie różni się od klimatu północnych Włoch. Czasem tylko denerwuje się, kiedy idzie po zakupy, ponieważ nasze produkty żywnościowe to wciąż jednak dla niej inny świat. To, co najbardziej boli moją żonę, to fakt, że polska kuchnia i żywność jest tak odległa od europejskiej jakości, często na granicy ważności do spożycia. To chyba dla Lindy największy mankament.

Ma Pan szerokie kontakty z ludźmi na całym świecie, jest Pan bardzo otwarty i często gości u siebie obcokrajowców. Ciekawa jestem co dla nich jest najbardziej atrakcyjne w Polsce? Czym Polska się wyróżnia, czym możemy się pochwalić i co u nas zachwyci absolutnie każdego?

Miałem przyjemność ambasadorowania w światowej kampanii 7 Nowych Cudów Natury. To było 9 lat temu; w tym światowym plebiscycie udział wzięła nasza Kraina Wielkich Jezior, zajmując w finale miejsce w drugiej siódemce światowych pereł. Pokonała wszystkich finalistów z Europy, prześcignęła takie perły przyrody, jak Malediwy, Wielki Kanion Kolorado, Galapagos, wodospad Salto Angel.

Stało się to w dużej mierze dzięki Pana aktywności. Dobrze pamiętam tę kampanię. „Mazury cud natury”, pod takim hasłem promowany był ten cudowny region Polski.

To była doskonała okazja do tego, żeby dobrze sprzedać wizerunek Mazur, a przy okazji promować Polskę, oczywiście. Osobiście do tego projektu, lobbując za Mazurami, zaangażowałem najważniejsze osoby, jakie można było zaangażować. Czyli trzech polskich prezydentów, polski Episkopat, osobowości takie jak Mirosław Hermaszewski, były premier Marek Belka, kardynał Stanisław Dziwisz. Nawet Benedykt XVI przysłał papieskie błogosławieństwo „dla tych, którym leży na sercu dobro Mazur”. Patronat nad plebiscytem objął wówczas premier Donald Tusk i minister edukacji narodowe. Takie skupienie pozwoliło na to, aby świat ujrzał Mazury w pełnej krasie; to jest nasza wizytówka. Powtórzę, widziałem wiele światowych wizytówek i mogę powiedzieć, że Mazury w niczym nie ustępują. Są w światowej czołówce. I dzisiaj, w sercu Europy posiadać takie bogactwo przyrody, taki zakątek, jeszcze nie do końca zniszczony przez człowieka, jeszcze się w tej krainie zachował prawdziwie dziki krajobraz, to wielka sprawa. Nie bez powodu Mazury opiewali przeróżni artyści, poeci, pisarze; wiele mamy tego przykładów w literaturze.

A skoro Mazury, to jakie konkretnie miejsca?

Racja, Mazury są wielkie i są ludzie, którzy jeżdżą zwykle do wybranych, okrzyczanych już miejscowości. Dla mnie najbardziej przyciągającą i zachwycająca jest dzikość Puszczy Rominckiej, najbardziej wysunięta na północny wschód część Mazur. Widoki naprawdę można pomylić z tymi, jakie można obejrzeć w Kanadzie, z torfowiskami porosłymi świerczyną, wyludnionymi kompleksami mokradeł. Drugim takim miejscem, jeśli mowa o puszczach, to bardziej znana Puszcza Borecka z nieprzebytymi chaszczami i stadem żyjących na wolności żubrów. To prastary mroczny las, knieja niczym kanadyjska tajga, a nawet amazońska dżungla – tak się tam czułem, kiedy tam bywałem. Krótko mówiąc – Mazury mają się czym pochwalić. Doceniał je bardzo Karol Wojtyła, który od końca lat 50. do końca 1978 roku pływał w gronie młodzieży akademickiej szlakami kajakowymi; dziś te malownicze miejsca, gdzie spływał kajakami zostały upamiętnione nadaniem nazwy szlaków papieskich. W ubiegłym roku będąc na Mazurach zachwyciłem się Rynem, zamkiem krzyżackim z XIV wieku, ale w ogóle miasteczko jest prawdziwą perłą, wyróżniającą się spośród innych znanych miejscowości żeglarskich; jest tam mnóstwo atrakcji dla wczasowiczów, wycieczkowiczów, dla turystów.
Z takim samym entuzjazmem na Ryn patrzy również mój przyjaciel z Mazur, Jacek Protas. Chętnie bym też wyskoczył na Pojezierze Suwalskie, gdzie papież Jan Paweł II też bywał, penetrując niezwykle atrakcyjne kajakowe szlaki.

Co z innymi turystycznymi częściami Polski?

Do Mazur dodałbym Białowieżę, bo to jest miejsce zupełnie unikalne, z pierwotną przyrodą dookoła. Jakkolwiek głośno ekologowie by nie krzyczeli, że Puszcza Białowieska została zniszczona, to patrząc na to, co się dzieje na świecie, mając rzeczywiście poczucie, że człowiek zniszczył już chyba niemal wszystko, co mógł zniszczyć i pomimo krzywdy, jaką odczuwa przyroda, to my w Polsce jeszcze nie powinniśmy tak mocno z tego powodu płakać. Dla mnie też takim klasycznym miejscem odwiedzin są Bieszczady, z Cisną, Wetliną, Ustrzykami Dolnymi. Niegdyś spływałem rzeką Krutynia przez Puszczę Piską. To absolutnie jeden z najpiękniejszych szlaków wodnych w Europie. To są miejsca, które w istocie zapewniają relaksowe wakacje, wczasy, czy turystyczne wyprawy. Z kolei moja żona Linda jest zakochana w Łańcucie. Była we wrześniu ubiegłego roku, zachwyciły ją kolory, tak ciepłe, że aż słodkie, zachwyciła architektura i kolekcja starych powozów konnych.

Szczerze mówiąc, myślałam, że wśród tych ukochanych miejsc w Polsce znajdzie się i Warszawa z Sadami Żoliborskimi, gdzie ma Pan swoje centrum dowodzenia światem (śmiech).

Zaskoczę panią. Nie przepadam za wielkimi miastami. We Włoszech mieszkamy w niewielkim miasteczku Bassano del Grappa; ma 40 tysięcy mieszkańców. Kiedy wracałem tam z ciężkich wypraw ze świata, to czułem się, jakbym wrócił do raju. To miejsce, gdzie naprawdę się odpoczywa. W Polsce mieszkam w Warszawie, bo tak jest mi najwygodniej – zarówno dla mnie dziennikarza, jak i eksploratora – żeby stąd wyruszać na światowe szlaki. Wielkie miasto traktuję jako szeroką bazę, która jest mi niezbędna. Na pewno, więc, nie mieszkam w wielkim mieście dlatego, że jestem w nim zakochany.

Jak Pan myśli, jakie kierunki wybiorą w tym roku Polacy na wakacje? Gdzie zechcą spędzać swoje urlopy i czym się będą kierować?

Istotne znaczenie przy wyborze kierunków i miejsc będzie miało uczucie niepewności, jakie w nas tkwi i będzie nas determinowało. Uderzył w nas wirus – niewidzialny wróg, przed którym nie można się ukryć. Kiedy strzelają terroryści, to przynajmniej wiadomo, z której strony. Teraz jesteśmy w sytuacji, w której nie wiemy, z której strony wróg zaatakuje. Musimy przestrzegać surowych zasad epidemiologicznych. Eksperci ze świata medycyny mówią, że pandemia nie skończy się tak prosto, jednego dnia, za dajmy na to, trzy miesiące i wszystko wróci do normy. Tak na pewno nie będzie. Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że będziemy musieli przestawić się na inne tory, zmienić styl życia, naszą filozofię życia, obyczaje i zasady. To jest nieuniknione. Doszliśmy do końca jednego etapu, jednej epoki i właśnie wchodzimy w drugą. W związku z tym trzeba będzie się przestawić; wiele zasad i przyzwyczajeń trzeba będzie zmienić. Najlepszy dowód to taki, że teraz rozmawiamy, korzystając z online, a nie spotykając się i każde z nas jest w swoim domu; że z domu możemy zdalnie pracować. Takich osób, pracujących zdalnie jest dziś ogromna liczba. To na pewno będzie miało wpływ na przyszłość, bo firmy, stwierdziwszy, że jest to możliwe, zauważą też, że praca zdalna przynosi oszczędności. Krótko mówiąc – zmieni się nasze życie. W tej sytuacji, kiedy dzisiaj słyszymy, że samolotem będziemy mogli polecieć, ale… - i tu wymienia się cały szereg warunków, jakie muszą być spełnione, a jeśli termometr wskaże gorączkę, to i tak nigdzie nie polecimy. Sam mimo wielkiego doświadczenia podróżniczego, bałbym się ryzykować jazdę na lotnisko, będąc w niepewności, czy z jakichś powodów temperatura ciała mi nie podskoczy i niekoniecznie musi to być związane z koronawirusem, ale co i tak wyeliminuje mnie z podróży. Jeśli więc mam się szykować na wakacje, ale jeszcze na lotnisku nie będę pewny, czy na nie polecę, to nie jest sytuacja komfortowa, prawda? Nie mówiąc już – jeśli przejdziemy pierwsze sito badania termometrem – o przestrzeganiu innych zasad, społecznego dystansu w samolocie, itp. Minusów jest zbyt dużo. Zatem wakacje w Polsce są i prostsze do zorganizowania, łatwiejsze i wygodniejsze. No i nie ma tak wielkiego ryzyka. Za to, jak już mówiłem, jest w Polsce, gdzie pojechać.

Promocjami kuszą inne kraje, które otwierają się na turystów. Włochy, Grecja, Chorwacja.

Stąd mamy tego rodzaju akcję, której celem jest zachęcić rodaków do wspierania naszej własnej branży turystycznej. Rozumiem, że każdy kraj o to walczy. Pandemia spowodowała ogromny kryzys, chodzi więc o to, aby zatrzymać swoich i dać możliwość przemysłowi turystycznemu, by mógł stanąć na nogi. Kryje się też za tym po prostu patriotyczne wezwanie, patriotyczny apel. Może nie do wszystkich on dotrze, ale jestem za tym, że warto wydać pieniądze u siebie. Owszem, znam te argumenty: „Jak pojadę do Chorwacji, to mam gwarantowaną pogodę, a w Polsce jest ona trudna do przewidzenia” i nie da się zaprzeczyć ich słuszności. Podobnie jak te, dotyczące kuchni – czy w Chorwacji, czy we Włoszech są świeże ryby, warzywa, owoce. Polska niestety jakością jedzenia nie należy do tych przodujących krajów w Europie. Na dodatek pobyt za granicą często wynosi taniej niż w Polsce. U nas w atrakcyjnych miejscowościach turystycznych ceny zdecydowanie są nieproporcjonalnie wysokie.

Może więc branża turystyczna w Polsce również stoi przed wyzwaniem, żeby się wznieść na poziom, jaki istnieje w innych europejskich krajach?

To może być impuls, bo ludzie nie chcą mieć poczucia, że są tylko turystami do łupienia.

Jako że część ludzi nadal przecież będzie się obawiać zakażenia wirusem, będzie chciało uniknąć tłumów, pełnych hoteli czy tłoku na plażach, to pomyślałam, czy nie będzie powrotu do takiej turystyki, jaką pamiętamy w czasach PRL. Czyli plecak, własny namiot i wędrówka piesza. Ewentualnie przysłowiowe wczasy pod gruszą. Tanio i odludnie, bez stykania się z innymi. Co Pan o tym sądzi?

Nie sądzę, żeby tak się stało. Przede wszystkim dlatego, że…

… staliśmy się zbyt wygodni?

Wiadomo, na jakim poziomie żyło się w PRL-u. Teraz żyjemy już zupełnie inaczej, o wiele bardziej komfortowo, więc powrót do sytuacji, gdzie funkcjonowaliśmy o kilka szczebli niżej raczej nie wchodzi w grę. Być może będą tacy, którzy to kupią, ale na pewno nie będzie to powszechne.

Wrócę jeszcze do kampanii #urlopwkraju, ponieważ prócz Pana, akcję tę promuje dwóch innych ambasadorów. Jednym z nich jest Witold Casetti, pół Włoch, pół Polak, znany jako prowadzący telewizyjne programy w TVN. Czy Panowie się znacie?

Nie tylko się znamy, ale też od kilkunastu lat się przyjaźnimy; Witold jest bardzo otwarty, towarzyski, szczery, mówi to, co myśli. Jeśli człowiek, który urodził się we Florencji gloryfikuje urok Polski, to z pewnością o czymś mówi. To wspaniały ambasador naszego kraju.

Marcin Mroczek – trzeci z ambasadorów, aktor znany z serialu „M jak miłość” też jest z Panem zaprzyjaźniony?

Rzadko oglądam telewizję, a seriale tego rodzaju to już zupełnie są mi obce. Ale z tego, co wiem, to występowali w nich celebryci, a ja o nich mam swoje zdanie. Nie można ich porównywać do takich osobowości aktorskich jak na przykład Beata Tyszkiewicz, którzy mają za sobą ogromne doświadczenie i ogromny dorobek filmowy. Zresztą, rozmawiałem raz o tym z Beatą Tyszkiewicz i ona patrzy na gwiazdki seriali z lekkim politowaniem. Marcina Mroczka więc nie poznałem, ponieważ to nie jest mój świat. Ale ta różnorodność osobowości jest ważna, ma swoje znaczenie, bo ona poszerzy odbiór tej kampanii. Każdy z naszej trójki ma swoją publiczność i swoich fanów, i każdy z nas ma do zrobienia swoją robotę.

Dlaczego ta kampania jest potrzebna? Jakiego wsparcia potrzebuje polska branża turystyczna?

Wsparcie to delikatny temat; słyszałem już dużo obietnic, jak to rząd będzie wspierał tę czy inną dziedzinę. Zresztą ta sama śpiewka panuje i we Włoszech, i w innych krajach europejskich. Wszędzie mówi się, że tym, co najwięcej przegrali w związku z pandemią, a turystyka do tych przegranych należy, trzeba pomóc, trzeba o nich zadbać i tych należy wspierać. Ale te obietnice zatrzymują się na słowach, a na realne wsparcie rządowe trudno liczyć. I nie wskazuję tu, ani nie wytykam, że to ten rząd nie udzieli realnego wsparcia. Jestem człowiekiem ponad polityką i ponad podziałami, pozostaję w przyjaźni z ludźmi czy to z prawej, czy lewej, czy środkowej strony świata polityki, choć nie zawsze podzielam ich poglądy. Jeśli więc chodzi o realne wsparcie, to wydaje mi się liczyć, że więcej pomogą środowiska i kręgi samorządowe, więcej dadzą oddolne inicjatywy, jak nasza kampania, niż rządowe. A mimo to uważam, że to systemowe rozwiązania mogą pomóc najbardziej. Czy będziemy potrafili to zrobić? Moje doświadczenie wskazuje, że do tej pory Polska słabo umiała się sprzedać; z kręgów rządowych raczej nie płynął pozytywny przekaz wizerunkowy. Wciąż podkreślamy wielkość naszych bohaterów, którzy walczyli, ale przegrali. Tylko że świat nie jest zainteresowany tym, co się zdarzyło kiedyś; potrzebuje dotknąć realnych osiągnięć. A my je przecież mamy. I tak na przykład, zamiast topić miliony w jakąś łódkę, która miała wygrywać światowe regaty, a nie miała żadnych szans, trzeba było wesprzeć Dar Młodzieży w podróży dookoła świata. Ten polski żaglowiec stałby się wspaniałym ambasadorem Polski w kilkudziesięciu portach świata.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Jacek Pałkiewicz: "Powiedzmy to twardo. W Polsce jest dokąd pojechać" - Warszawa Nasze Miasto

Wróć na nowydwormazowiecki.naszemiasto.pl Nasze Miasto